Dziennik pokładowy z podróży na Koniec Świata
- takiesmaki
- 26 wrz 2015
- 1 minut(y) czytania
24.09.2015r.
Dzień pierwszy

Udało się. Wylądowaliśmy na obcym lądzie dnia 24 września 2015r. Nie była to jednak fraszka (jak zwykł mawiać jeden ze słynniejszych degustatorów mocnych trunków ostatnich czasów). Tak jak przypuszczaliśmy lot do samej stolicy krainy sake i sushi płynącej, przebiegł bez najmniejszych zakłóceń.
Ostatni odcinek trasy to przelot do Sendai – miejsca przeznaczenia – lotem obsługiwanym przez japońskiego przewoźnika ANA. Ten właśnie odcinek zapadnie na pewno w naszej pamięci na trochę dłużej, ze względu na obsługę lotu. Z jednej strony porządne do przesady japońskie stewardessy, które specjalnie, żeby podać poczęstunek, przebierają się w samolocie z szarego wdzianka na jaskrawo-różowe fartuchy, a gdy trzeba, kłaniają się jednocześnie podczas przedstawiania zasad bezpieczeństwa. Z drugiej jednak strony pilot – z całą pewnością prawnuk jakiegoś Kamikadze – który potrafił lecieć jak tylko najgorzej na takiej krótkiej trasie można. Do listy jego brawury powietrznej można zaliczyć nagłe i niespodziewane skręty maszyny, po których można zwrócić wszystkie ziarenka ryżu po porannej przekąsce, czy też taniec lewo-prawo podczas lądowania przy prędkości ponad 300 km/h. No i te turbulencje… Choć nie są one winą pilota, to jednak sam ich fakt występowania dały się nam we znaki. Po tym locie zrozumiałem, dlaczego po wyjściu z samolotu niektórzy wielcy całują ziemię. My tego nie zrobiliśmy, bo kto by chciał japońskie zarazki z podłogi lizać na samym początku podróży. Z całą pewnością są lepsze rzeczy do próbowania niż podłoga. Dlatego tylko czas przestawić zegarek, oswoić się tylko ze swoim „jet lagiem” i ruszyć na poszukiwania pierwszego sushi.
Comments