(Nie) Taki wyścig straszny...
- Dorka
- 17 lis 2015
- 3 minut(y) czytania
Kiedy mój laboratoryjny Dream Team miesiąc temu przyszedł do mnie z propozycją pójścia do SUGO, niewiele myśląc zgodziłam się. Później w miarę dopływu doraz większej ilości informacji o wydarzeniu było coraz mniej wesoło.

Wyścig rowerów typu Cherry Mama (nie, nie umiem napisać ani nawet powtórzyć jak po japońsku się owe wydarzenie nazywa) odbywa sie 4 razy do roku na torze wyścigowym SUGO, w okolicy Sendai. Tor ma 4 km długości i jest jednym z najtrudniejszych torów wyścigowych w Japonii (tak sądzą moi koledzy z laboratorium, a że ja byłam tylko na tym jednym torze to im wierzę ;) ). Jest przeznaczony głównie do wyścigów samochodowych i motocyklowych, ale 4 razy do roku robi się wyjatek na rzecz uciechy zwykłych zjadaczy chleba/ryżu. Tor znajduje się w górach i stąd wynika jego poziom trudności. Bo o ile z górki jedzie się gładko, to pod gór(k)ę....sami wiecie. Rodzaj ścigaczy tylko dodaje pikanterii, ponieważ Mama Cherry Bike to rower miejski, z koszyczkiem, za to bez przerzutek czyt. takie dla "mamusiek". Ale mówiłam sobie, phi, to tylko 4 km (tyle samo codziennie pokonuję na kampus w jedną stronę), pod górę....(okej, kampus też jest na górze i to w dodatku całkiem wysokiej!), bez przerzutek...(hej, moment, ja też ich nie mam!). Przed wyścigiem dodatkowo zagięgnęłam porad kolegi cyklisty-trenera Pisarka, dla którego i 100 km rowerem to żaden wyczyn (Dziękuję! :) ) co do diety i ćwiczeń przed samym wyścigiem. Tak więc Dorka po miesiącu poczuła się jak prawdziwy sportowiec i 15 listopada 2015 o godzinie 6:00 przywdziała wyjściowy dres i udała się do SUGO z pozostałymi członkami laboratorium.
Od samego rana padało, widoczność na torze ograniczała się do max. 500m. Z tego powodu start opóźnił się o godzinę a na fajnych odcinkach (z górki) zabroniono pedałowania. Zasady były proste: 4 godziny wyścigu, 130 drużyn, która z nich w tym czasie wykona najwiecej okrążeń - zwycięży. W mojej drużynie o wdzięcznej nazwie "Ebara's contrattack" (nazwanej na cześć naszego profesora) było 8 osób, co oznaczało około 30 minut wyścigu dla każdego. Zdecydowaliśmy się zmieniać po każdym okrażeniu (bo było pod górkę, no!). Mogę się pochwalić 3 okrążeniami (przed trzecim chciałam gdzieś uciec). I mimo, że kiedy jechałam po torze to były momenty, kiedy chciałam teleportować się do domu, do mamy i do mleczka w tubce z Gostynia to widok, który towarzyszył temu nieludzkiemu (niedorkowemu) wysiłkowi zrekompensował wszytko. Dominujący w pasmie wulkan Zao i sąsiednie szczyty tworzyły w towarzystwie jesiennych drzew piękny widok. Nie mówiąc o Przemku czekającym na mecie wraz z resztą drużyny. Koniec końców zdobyliśmy 13 miejsce (pechowe, bo do 12 przyznawano nagrody), uśmiechnięci i zziębnięci wróciliśmy na nizinne tereny.
Najlepsze w tym wyścigu jest to, że może w nim uczestniczyć każdy, bez względu na wiek i stopień usportowienia. Dlatego momentami bardziej od wyścigu przypominało to rodzinny piknik :)
Po wyściugu odchorowuję swoje, lecząc się zachomikowanymi polskimi gripexami. Więc dzisiaj wstając znowu do laboratorium, chora, myślałam że nic przyjemnego mnie nie spotka. Ale!
Rano czekała na nas bardzo przyjemna wiadomość :) W związku z nią (o ile nas czytają, ale kto nas nie czyta?) po raz kolejny gratulujemy naszej ukochanej energetycznej parze zaręczyn!


Widoki z góry warte wysiłku

Dorka pokonuje kolejne metry - tym razem pod górę

O dziwo Potwory też mogą uczestniczyć w wyścigu...

Sędzia główny

Tuż przed startem

Potwory i spółka :)

Team 28 i fotograf w szarej kurtce

Międzyokrążeniowe jedzenie

Czasami miało się wrażenie, że ten wyścig to impreza kulinarna z elementem sportu

Meta

Profesjonalny boks drużyny

W oczekiwaniu na start

Porady trenera Przemka ;)

Foto nr 1 - ten brzydszy widok ...

... a z drugiej strony to wygląda tak
Commenti